?>

Jak cieszyć się życiem na starość, a może wczasy mobilne po Polsce?! Blaski i cienie wczasów w naszym kraju.

Nie jestem malkontentem, ani ciągle niezadowolonym i narzekającym na wszystko, nieszczęśliwym człowiekiem.  Jestem optymistą, ale racjonalistą, a przede wszystkim uczciwym człowiekiem, który jak większość z nas pragnie  żyć szczęśliwie w naszym kraju, w normalny uporządkowany sposób i zgodnie z prawem. 

Muszę jednak przyznać, że  wiele niespodzianek zaskoczyło nas kiedy spędziliśmy mobilne wczasy w różnych  znanych miejscowościach w kraju.

I to zarówno dobrych zasługujących na pochwałę i wyróżnienie  jako przykład do naśladowania, a także zdarzeń, wywołujących zdumienie w dzisiejszych czasach .

Trzeba cieszyć się życiem, tak postanowiliśmy z żoną i zaplanowaliśmy objechać samochodem Polskę,  nocując w dobrych hotelach lub pensjonatach, w atrakcyjnych  miejscowościach cieszących się renomą, miejscami i z obiektami popularnymi do zwiedzania.

                                                ●●●

Na początek ja wybrałem miejsce wspomnień z młodości:

Poznań

               To tutaj przeżywałem lata młodości i studiowałem prawo.

Park Mickiewicza, ławeczka przed fontanną obok gmachu Uniwersytetu Adama Mickiewicza.

Rozczuliłem się wspomnieniami z okresu studiów na UAM, siedząc po 50 latach na ławce w Parku Mickiewicza, przy dawnej ulicy Armii Czerwonej

Jak niegdyś, tym razem z żoną, odwiedziłem Palmiarnię by zaznać ciszy, spokoju i oddechu natury. Staruszka Palmiarnia, już nieco” skrzypi starością”, przecież ma 113 lat, ale nadal cieszy oko i wietrzy płuca wciąż dużej liczbie zwiedzających!

Na zakończenie spaceru z przyjemnością wypiliśmy kawę w kawiarence palmiarni, pośród tropikalnych roślin

       Dzięki bratowej i bratanicy z mężem, którzy nas pięknie ugościli w swoich mieszkaniach w Poznaniu, zwiedziliśmy Maltę, najpopularniejsze miejsce rekreacyjne. W drogę powrotną do hotelu zachciało się nam przejechać tramwajem. Jako że wsiedliśmy do tramwaju w przeciwnym kierunku (radość i nieuwaga !) pojeździliśmy sobie, podziwiając uroki Poznania.

Nazajutrz, zwiedzając Stary Rynek, długo szukaliśmy dobrej domowej zupy, aż dopiero w wąskim zaułku w tawernie zwanej „ Wiejskie Jadło” zjedliśmy dobry żur z kiełbasą i jajkiem, i co nadal jest rzadkością, z dodatkowym kieliszkiem nalewki, jako bonus firmy.

Szkoda, że nie usłyszeliśmy na poznańskim ratuszu koziołków, gdyż znowu uległy awarii.

Gorzej było z noclegiem!

Wybrany hotel w centrum Poznania, zaskoczył nas zdziwieniem. Okazało się, że dwuosobowy pokój był z jednym krzesłem i po jednym ręczniku na osobę, a według personelu „taki jest ich standard”. My ten standard zmieniliśmy dla siebie, być może właściciel zmieni dla wszystkich gości, dla „ normalności” i higieny płacących klientów.

                                                    ●●●

Drugim celem naszych wczasów mobilnych był:

Ojcowski Park Narodowy:

Wybraliśmy teoretycznie lepszą trasę przejazdu 466 km przez Wrocław i to był nasz błąd.

Uważaliśmy, bowiem, że są to dobre drogi szybkiego ruchu. Tymczasem cały odcinek od Wrocławia do Krakowa towarzyszyły nam TIR-y, które w dodatku co jakiś czas wzajemnie się wyprzedzały łamiąc przepisy, a my jechaliśmy w napięciu wyłącznie lewym pasem.

Niejako w nagrodę, w przeciwieństwie od Poznania, tutaj znaleźliśmy piękne miejsce na nocleg  i wypoczynek.  „Zajazd Wernyhora” tuż pod wiszącymi nad zajazdem skałami, na których znajduje się Zamek w Pieskowej Skale, a obok  słynna „Maczuga Herkulesa”. Znakomite miejsce w samym sercu natury Ojcowskiego Parku Narodowego.

Po wieczornym spacerze, z przyjemnością spoczęliśmy w znakomitym Zajeździe „Wernyhora,” obok Maczugi Herkulesa

W dwa dni zwiedziliśmy chyba wszystko co mogliśmy w Ojcowskim Parku Narodowym, najmniejszym w Polsce ale niezwykle pięknym, otoczonym zielenią natury i wapiennym skałami.

Wręcz anielsko idzie się i oddycha leśnym powietrzem prawie kilometrową aleją do Zamku Pieskowa Skała.

Jakże mile zaskoczyło nas pyszne jedzenie oraz miła i uśmiechnięta obsługa w restauracji zajazdu ”Wernyhora”.

W przystępnej cenie zachwycaliśmy się z żoną pstrągiem bez ości w znakomitej panierce. „Obżeraliśmy się” bardzo smacznymi pierogami, ja szczególnie z mięsem z kaczki.

Niestety w samym Ojcowie, zastaliśmy zniszczoną droga z wybojami i powyrywaną kostką. Brak miejsc postojowych (nie parkingowych), przy obiektach do zwiedzania jak „Jaskinia Ciemna” czy „Kaplica Na wodzie”,  Jedyny parking znajduje się przy wjeździe do Ojcowa, ponad 2 km od miejsca zwiedzania.

 Ale to tylko cienie, które nie przesłoniły nam pięknych przeżyć z żywą naturą i wypoczynkiem na łonie natury. Oczywiście polecamy się z tymi uwagami władzom Ojcowskiego Parku Narodowego.

Nasz wspaniały dwudniowy pobyt zakończyliśmy wieczornym spacerem Doliną Prądnika wzdłuż wijącej się rzeczki Prądnik i pod opieką Maczugi Herkulesa.

                                                     ●●●

Po śniadaniu jedziemy dalej na wczasy mobilne. Teraz przed nami krótsza trasa 135 km i:

Zakopane

Na trasie przejazdu z Ojcowa do Zakopanego zaskoczyła na ulewa ze ścianą deszczu. Mimo tego, nie zatrzymując się jak wielu innych, dotarliśmy do celu-Willa Monte Rosa tuż przy Krupówkach, zgodnie z planem.

Już na pierwszej przechadzce na Krupówkach trochę zaskoczyło nas bardzo dużo arabów spacerujących z rodzinami, w porównaniu do naszej poprzedniej wizyty kilka lat temu. I to zapewne tych  z wyższej klasy społecznej, bo odwiedzających bogatsze miejsca na głównej ulicy.

Zastanawialiśmy się, czy to oznaka globalizacji narodowościowej w naszym kraju ?

Spacerując po Krupówkach, nieco zmęczeni, przysiedliśmy się na ławeczce do starszej pary. Miłe i rozmowne małżeństwo spod Jędrzejowa zdradziło nam sekret szczęśliwych ludzi, którzy lada dzień będą obchodzić 45 lecie małżeństwa.

Wzajemny szacunek !!!

To według nich najważniejsza więź w związku małżeńskim.” W jego duchu dobrze wychowaliśmy troje dzieci, które w ten sam sposób wychowują nasze wnuki „– z dumą opowiadali o swoim i ich życiu oraz przyszłości.

Nasz podwieczorny posiłek w dość znanym lokalu na Krupówkach, okazał się dużym błędem i nieznajomością ekonomii biznesowej panującej w Zakopanem.

30 zł za sok wyciskany z pomarańcza to skrajny przykład zawyżanych cen!

Pierogi z kapustą, z grzybami i skwarkami bardzo złej jakości, w dodatku skwarki widać że stare, stwardniałe i spalone. Ta zła jakość posiłków prawdopodobnie jest ekonomicznym, nieco prostackim wynikiem dążenia do ilości, ale jak widać opłacalnym.

Naszą podróż na Gubałówkę, zepsuł wagonik zanieczyszczony wymiocinami. Dopiero po przyjeździe na górę dyżurny ruchu zareagował na naszą uwagę zgłoszoną na dole. Myślimy, że tenże dyżurny ruchu, po prostu wcześniej nie sprawdza stanu czystości w wagonikach w czasie swojego dyżuru.

Morskie Oko,

Jak się okazało to jest taka mała wyprawa, gdyż nie jest łatwo, dla przeciętnego turysty, dotrzeć do Morskiego Oka by ujrzeć jego piękno.

Najpierw trzeba dostać się z Zakopanego na parking w Palenicy Białczańskiej, alternatywnie, własnym samochodem wykupując dużo wcześniej miejsce parkingowe, lub prywatnym busem. Wybraliśmy, wydawało się nam, bezpieczniejszy przejazd busem z dworca PKS w Zakopanem.

Niestety, dla nas ten wybór był gorszy. Kierowca prywatnego, ale liniowego busa, do Palenicy Białczańskiej pędził jak szalony przekraczając dozwolone prędkości, a z powrotem, z góry, dozwoloną prędkość 40 km na zakrętach przekraczał nawet do 80 km/h i nikt nie zwracał mu uwagi. My też, ze strachu, bo może wyrzucić po drodze, gdyż pobierał gotówkę (wyłącznie) na koniec trasy pasażera. Ponadto zabierał po drodze więcej osób ponad dozwoloną ilość miejsc siedzących.

Drugi etap dotarcia na Morskie Oko to trasa z Palenicy Białczańskiej  do Schroniska PTTK. Ten odcinek 8,5 km można przejść pieszo lub dojechać zaprzęgiem konnym zwanym „ fasiągiem”. A ostatni odcinek ze schroniska PTTK do Morskiego Oka, około 800 m, trzeba pokonać wyłącznie  na piechotę.

My z żoną, jako że nasze własne „stawy” i kości są przesiąknięte wiekiem, nie mogliśmy z młodzieńczą werwą przejść ponad 9 km pieszo II etap do Morskiego Oka, jak setki innych. Mimo, że żona miała wyrzuty sumienia musieliśmy wybrać jazdę konnym „fasiągiem”. Okazało się bowiem, że Starosta Tatrzański nie zgodził się na zastąpienie koni busem elektrycznym, mimo udanych testów. Swoją drogą należy się bliżej przyjrzeć, co tak właściwie stało za taką decyzją Starosty?

No i ewidentna prawda stwierdzona także przez nas: konie fasiągów naprawdę są zamęczane przez górali fiakrów.

Pot spływał po nich dosłownie wiadrami, widzieliśmy z bliska jak woźnica ściągał pot specjalnym zgrzebłem na wymuszonym postoju, a pod nimi kałuża potu !!!.

Inna sprawa wywołująca sprzeciw turystów którzy wybierają dobrowolnie lub tak jak my „przymusowo” przewóz „fasiągiem”,  to powszechnie stosowane, przez woźniców będących przedsiębiorcami, ceny umowne za usługę przewozu osoby z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka. Otóż na ten dzień  wynosiły one 100 zł pod górę i 50 zł w dół. Jednak spotkaliśmy i takiego woźnicę, który żądał za przewóz w dół także 100 zł. Próbowaliśmy negocjować cenę „przecież umowną” za usługę przewozu w dół, to woźnicy nas wyśmieli, bo oni mają tak ustalone między sobą. Jechaliśmy z żoną fasiągiem siedząc na osi kół i skakało aż do bólu głowy.

Po tym przykrym i bolesnym doświadczeniu, na własnej i końskiej skórze, jednoznacznie uważamy, że przewóz końmi do Morskiego Oka trzeba zlikwidować. Między innymi z tych wskazanych wyżej powodów, skoro w dobie postępu można uruchomić przewozy pojazdami elektrycznymi. Co zresztą potwierdziły testy próbne.

Ale jak widzicie, wzajemnie wspierając się „zdobyliśmy” cel- Morskie Oko

                                                    ●●●

Udało nam się świetnie wcześniej zaplanować termin kolejnej przygody na naszych wczasach mobilnych. Trafiliśmy na idealną pogodę by przeżyć:

Spływ Dunajcem,  odwiedzić Zamek w Niedzicy i podziwiać  Zalew Czorsztyński

Zakupioną wycieczką z Zakopanego poznaliśmy piękno Pienin trasą spływu Dunajcem ze Sromowców Wyżnych  do Szczawnicy

I tutaj, podobnie jak w Zakopanem spotkaliśmy w grupie 6 osobową rodzinę z Bliskiego Wschodu.

Zjednoczeni urokami Pienin i Dunajca słuchaliśmy z uwagą flisaka, opowiadającego o otaczających nas górach, o swoim zawodzie, okraszając dowcipami i kawałami, także pikantnymi.

Miałem jedno małe ale co do warunków i bezpieczeństwa spływu w razie niepogody. Nie widziałem kurtek ratunkowych (kapoków) na tratwie, ani nie usłyszałem od flisaka pouczeń o zachowaniu bezpieczeństwa.

W drodze powrotnej ze Szczawnicy zwiedziliśmy Zamek w Niedzicy i Zalew Czorsztyński, niestety w słonecznym upale sięgającym 30 stopni.

Tak zakończyliśmy trzeci przystanek – etap – naszych wczasów mobilnych po kraju.

                                                     ●●●

Nazajutrz wyruszyliśmy do kolejnego celu, naszej podróży, marzenie wielu Polaków:

Kazimierz nad Wisłą

My jednak postanowiliśmy, że trasę 380 km z Zakopanego do Kazimierza wykorzystamy do zwiedzenia po drodze znanych i atrakcyjnych miejsc:

Jaskinię Raj i Zamek w Chęcinach,

gdzie na krótką chwilę odpoczniemy i zjemy posiłek obiedni.

Nasz plan realizujemy bez żadnych zakłóceń i w południe meldujemy się przy kasie do Jaskini Raj. Z pewnymi kłopotami kupiliśmy bilety w tym dniu i w tym czasie. Zwiedzanie maksymalnie po 15 osób i tylko z przewodnikiem, a bilety najlepiej zarezerwować, chyba, że ktoś zrezygnuje. I tak było w naszym przypadku.

Posuwaliśmy się z przewodniczką 180 metrowym korytarzem Jaskini Raj usłanym pięknymi stalaktytami i stalagmitami.

I tu również widzieliśmy Maczugę Herkulesa, podobnie jak w Ojcowskim Parku, tyle tylko, że był to duży stalagmit wystający w środku jaskini.

 Z zaciekawieniem słuchaliśmy przewodniczki o życiu neandertalczyków w jaskini.

Po wyjściu kolejne miłe zaskoczenie. W niewielkim parku przy wejściu do Jaskini widzimy niepozornie wyglądający bar – kawiarnia. Jesteśmy głodni i zamawiamy ulubioną przez nas zupę pomidorową. Palce lizać, pyszna zrobiona z samych pomidorów, duża porcja i tania. Już nie zamawiamy drugiego dania. Z uznaniem dziękujemy miłej sprzedawczyni, która z uśmiechem wyjaśniła nam jak robią taką zupę.

Kierując się z daleka widokiem trzech wież Zamku w Chęcinach dziwiliśmy się, że nawigacja prowadzi nas okrężnymi drogami na wzgórze. „Starość nie radość”, musieliśmy uznać, wspinając się długim i dość stromym wejściem do zamku. Przystając po drodze w górę przyglądaliśmy się drewnianym rzeźbom królów i innych możnowładców, związanych historycznie z zamkiem.

       Pełny oddech złapaliśmy już przed samym Zamkiem

Na dole zjedliśmy” prywatne” lody (tak je reklamowano), a następnie zdając się na nawigację, pozostałą  trasę 180 km przemknęliśmy przejazdem przez Wisłę w Solcu nad Wisłą, by w niewiele ponad dwie godziny zameldować się w kolejnym celu naszych wczasów mobilnych.

                                                      ●●●

Kazimierz Dolny,

przywitał nas piękną pogodą ale z temperaturą ponad 30 stopni.

Tuż po przyjeździe moje podejście do źródła wody w słynnej studni, na ten upał było symboliczne

Ale później z przyjemnością w ten i następny wieczór spacerowaliśmy nad Wisłą, by zakończyć kilkudniowy pobyt w Kazimierzu rejsem do Janowca.

Zwiedziliśmy prawie wszystkie uroki Kazimierza

Tym razem, niestety, nasze wiekowe ułomności, zmusiły nas do skorzystania z mobilnej przewodniczki na minibusie. Dzięki niej usłyszeliśmy wiele nowych dla nas ciekawostek o Kazimierzu.

Zaciekawiły nas historie spichlerzy budowanych w XVI i XVII wieku wzdłuż Wisły, dziś przy drodze do Puław. Było ich wówczas aż 60, a pozostało 11. Kiedyś w nich składowano zboże, a w jednym była fabryka gwoździ.

Dziś piękne kazimierskie spichlerze w  większości stanowią siedziby obiektów hotelowych i muzealnych

Jak się okazało ze słów przewodniczki, codziennie wchodząc i wychodząc z „apartamentu”, witaliśmy się i żegnali na koniec dnia, z Psem Werniksem, warującym tuż obok naszego hotelu, pierwszym posągiem kundla w Polsce.

                                                         *

Po latach zastaliśmy już bardziej zarośnięty na zewnątrz wąwóz „Korzeniowy Dół”

Wracając do wspomnień sprzed wielu lat, zawitaliśmy ponownie do małego hoteliku z restauracją „ Pod wietrzną górą”, gdzie ze smakiem zjedliśmy, jak za dawnych lat, smaczny chłodnik litewski.

Żona nie mogła nacieszyć się smakiem kazimierskiego koguta. Jednego dowiozła do domu i to nienaruszonego!

Musimy jednak zauważyć i mankamenty jakich doświadczyliśmy w Kazimierzu, ale to raczej z winy niezbyt dbałego właściciela „Apartamentu przy Farze”, w którym gościliśmy w Kazimierzu.

Znakomicie położony lokal przy kościele i rynku.

                  Tak, właśnie w tym pięknym miejscu nocowaliśmy !

A wewnątrz „apartamentu” stara „złośliwie”  skrzypiąca podłoga z desek, także pod łóżkiem. Telewizor niesprawny z przedzielonym zielonym pasem na ekranie uniemożliwiał nawet oglądniecie i wysłuchanie pogody i wiadomości. Trochę zdziwił nas fakt, że wjazd i wyjazd na posesję samochodem był prawie niemożliwy, gdyż w czasie sezonu, ktoś zarządził roboty drogowe dojazdu.

Mimo wszystko to jednak tylko cień pięknie i spokojnie spędzonych dni w Kazimierzu.

Z „żalem” opuszczaliśmy słoneczny Kazimierz, kończąc tym samym nasze udane mobilne wczasy po Polsce.

Po przyjeździe do domu, ponad 620 km, mino zmęczenia, późnym wieczorem pojechałem na działkę by zobaczyć jak wyrosły nasze ogórki i pomidory. To kolejne zajęcie, które daje nam wiele radości i szczęścia w jesieni życia.

                                                 ●●●

„To były piękne dni”!!!

Te słowa z piosenki Haliny Kunickiej, są oceną naszych wczasów mobilnych po kraju.

Prawda, że wybierając pół roku wcześniej miejsca i termin naszej podróży, trafiliśmy w dziesiątkę z pogodą i to we wszystkich miejscowościach.

Naprawdę cieszyliśmy się życiem, mimo że czasami odczuwaliśmy dolegliwości naszego wieku!

Przejechaliśmy bowiem samochodem prawie 2000 km. Byliśmy w trasie ponad 25 godzin.

Objechaliśmy pętlą nasz piękny kraj wyruszając znad morza – Słupsk, na zachód- Poznań, południe- Zakopane, wschód – Kazimierz Dolny i powrót nad morze. Zdążyliśmy przeżyć wiele emocji, atrakcji, zwiedzania, a nawet strachu podczas jazdy szalonym busem nad Morskie Oko.

Smakowaliśmy potrawy w różnych krańcach Polski, nieraz płacąc zawyżone ceny.

Z perspektywy czasu widzieliśmy jak bardzo nasz kraj się rozwinął i nadal rozwija. Jadąc szukaliśmy starych, zniszczonych zabudowań i musimy jasno powiedzieć, takich nie widzieliśmy, a jeżeli już to wyjątek i to zazwyczaj obok była budowa lub nowy dom.

                                                       ●●●

 A teraz to, co wielu „staruszków” żyjących z emerytury chyba najbardziej interesuje.

Ile nas to kosztowało?

Podaję wyliczenia, oczywiście w przybliżeniu:

– paliwo na 2000 km =  1000 zł

– noclegi – pokoje dwuosobowe ze śniadaniem ( 9 dób ) = 2700 zł

– obiady i kolacje ( 9 x po 150 zł na dwie osoby) = 1350 zł

– atrakcje- zwiedzanie, bilety, busy (spływ Dunajcem +przejazd do Morskiego Oka) = ok. 1000 zł.

Daje nam to około 6.000 zł na dwie osoby .

Proszę, niech każdy sobie skalkuluje bilansując swoją emeryturę z radością życia, czy warto?!

                                                ●●●

Dlaczego o tym piszę?

Przecież nie wszystkich interesuje nasz, „ zwykłych emerytów”, pobyt na wczasach mobilnych po Polsce?!

Kochani czytelnicy bloga „szczęśliwi.pl”, a więc wszyscy starsi „ Szczęśliwi, pechowcy, malkontenci”:

Nie dajcie sobie wmówić, że nasze życie emerytów, „staruszków” musi się kończyć wyłącznie samotnością w domu, opieką nad wnukami, utyskiwaniem nad chorobami i beznadziejnym oczekiwaniem na rychłą śmierć.

Nasze zdrowie, to:

– ruch- spacer, marsz  –  jako lekarstwo na stawy i zwapniałe kości;

– zwiedzanie – ćwiczenie pamięci i plastyka mózgu,

– atrakcje – radość w jesieni życia, a

– chwilowe zmęczenie –to naturalny, organiczny środek na zdrowy sen.

             Życie jest piękne, także nasze emeryckie, tylko trzeba chcieć i być „wesołym staruszkiem”!

Bronisław    →      po powrocie z wczasów mobilnych,  koniec lipca 2024 r