Zła to droga do wolności przez rozwód! Tak wybrana wolność z czasem mocno boli!
To brzmi jak przewrotne ostrzeżenie przeciwko prawu człowieka do wolności osobistej. A jednak tak jest w istocie, gdy chodzi o pochopne decyzje małżonków o rozwodzie. Ten ból wolności to może być samotność, niepełna rodzina, trudności wychowawcze zagubionych dzieci, brak zwykłej pomocnej dłoni by podać szklankę wody, w chorobie czy na starość.
W swojej praktyce prawniczej spotykałem i takie sytuacje, w których po pewnym czasie jeden lub drugi z byłych małżonków nieśmiało i nie zawsze wprost przyznał się do błędu. Niestety dzieje się tak zbyt późno.
Oto dwa anonimowe przykłady.
Dobre dotąd wieloletnie małżeństwo z dwójką uczących się córek. Dbający o dzieci mąż, pracujący, a także lubiący pracę w kuchnię. Żona, ambitna, ciężko pracująca pielęgniarka z satysfakcją z pracy. Jak twierdził mąż, a później nie kwestionowała tego żona, od dłuższego czasu małżonka odmawiała współżycia seksualnego, traktując seks jako oręż swojej niezależności i wolności osobistej.
W podróży do rodzinnych stron mąż odnawia znajomość z lubianą koleżanką szkolną. Dochodzi do zbliżenia i emocjonalnej, obopólnej zdrady swoich małżonków. Podtrzymywana mailowa znajomość przerodziła się w zakochanie podsycane niezaspokojonymi potrzebami seksualnymi we własnych związkach obojga zdradzających.
Żona przypadkowo odkrywa miłosno – seksualną korespondencję i potajemne spotkania.
Mimo moich prób mediacyjnych zdradzana żona z uporem, wspartym chęcią zemsty, doprowadza do rozwodu. Zdradzający, zaraz po rozwodach, łączą się i wyjeżdżają za granicę. Dziś mają wspólne dziecko. Z rozwiedzioną byłą żona spotykałem się kilkakrotnie, w tym w sprawach alimentacyjnych . Z nowym, przelotnym partnerem rozstała się. Jest wolna, ale samotna i nie spełniona życiowo do dziś. Dzielnie, choć nie bez kłopotów, wychowała już dorosłe córki. Kiedyś w chwili szczerości cicho przyznała, że jednak mąż był dobrym człowiekiem i życie z nim byłoby na pewno lepsze.
I przypadek drugi.
63 letnia kobieta- emerytka w drugim, dostatnio żyjącym związku małżeńskim. Po ostrej kłótni małżeńskiej po kryjomu wyprowadza się z domu, zostawiając pracującemu mężowi, nota bene kulturalnemu bez żadnych nałogów, pożegnalną kartkę, na której stwierdziła, że nie będzie więcej służącą za łyżkę strawy. A później, w odpowiedziach mailowych na wielokrotne przeprosiny i próby ugodowe męża, hardo zakomunikowała mu, że woli być wolną i niezależną, nawet żyjąc skromniej. I tak jak oświadczyła złośliwie kilka lat temu mężowi, jest po rozwodzie i wolna, tyle tylko, że teraz co jakiś czas podejmuje jakąś pracę, żyje znacznie skromniej i niestety nadeszła smutna starość w samotności.
Poznałem jej upór i zamknięcie się w sobie i przypuszczam, że nigdy nie przyzna wprost, że jest jej źle.
I tak oto cisną się na usta pytania: czy w małżeństwie lub stałym związku nie warto źle pojmowaną wolność, niezależność, brak przebaczenia i chęć „ukarania”, zamienić na szczęśliwe życie we dwoje, zarówno:
– w kwiecie wieku ?
-jak i na starość?
Czy czasem nie ponosimy za to zbyt wysokiej ceny?
Bronisław